Naprawdę chcielibyście posiąść ten kamień filozoficzny e-learningu? Kto by nie chciał… Tęgie alchemiczne głowy nie od dziś szukają rozwiązań.
Na początek mała dygresja celem uzgodnienia terminologii. W naszym (COME UW) języku „stacjonarny” oznacza „nie przez Internet”. Zajęcia stacjonarne, to te odbywające się w sali lekcyjnej, laboratorium, auli, na basenie, nawet na Polu Mokotowskim, gdzie widujemy grupy studentów uprawiających nordic walking w ramach zajęć WF. W zajęciach stacjonarnych uczestniczą studenci wszystkich trybów, typów i stopni studiów, nawet słuchacze studiów podyplomowych i Uniwersytetu Otwartego UW, nie tylko studenci „studiów stacjonarnych”, czyli, jak się niegdyś mówiło „dziennych”. Zajęcia internetowe to dla nas takie, które odbywają się za pośrednictwem Internetu, na naszej ogólnouniwersyteckiej platformie e-learningowej, z reguły bez kontaktu twarzą w twarz.
Wyobraźmy sobie, że z jakichś powodów stajemy przed koniecznością przygotowania zajęć internetowych. Może to być potrzeba serca, lub wynik rozmyślań nad sposobem pokonania nudy w działalności dydaktycznej, a nawet, co nieco mniej przyjemne, odgórne zarządzenie. Niezależnie od pobudek zastanówmy się nad realizacją tego zadania. Prowadząc krócej lub dłużej zajęcia dydaktyczne mamy pokusę, by wykorzystać zasoby, które już mamy. Skoro spędziliśmy nad przygotowaniem ich pewien czas, najczęściej wiele godzin, jeśli wliczyć nanoszone latami poprawki, chcielibyśmy przygotować ich wersję internetową również w trybie poprawek, pracując na dotychczasowym materiale. Na pozór wydaje się to dobrym pomysłem. Niestety tylko na pozór, ale na szczęście sprawa nie jest beznadziejna.
Postawmy sprawę jasno. Tak, jak można przerobić gabinet lekarski z recepcją w suterenie domu na mieszkanie pod wynajem, tak samo można przerobić scenariusz zajęć twarzą w twarz na zajęcia online. Ten gabinet, to nie miało być porównanie homeryckie, to analogia (uwielbiam trafne analogie) – autentyczny projekt z jednego z programów wnętrzarskich. Architekci, którzy przygotowali ten projekt i dopilnowali jego realizacji uznali go za najtrudniejszy w swojej karierze – zastany układ pomieszczeń był dziwaczny, znajdowały się one na różnych poziomach, wszystko trzeba było przewrócić do góry nogami, a na koniec, mimo że w mieszkaniu znalazło się wszystko, co miało tam być, i tak wszyscy po wejściu czuli, że to jednak nie jest mieszkanie, tylko przerobione COŚ. Podobnie jest z zajęciami internetowymi. Jeśli są „przeróbką”, niestety najczęściej da się to wyczuć. Można z tym żyć, ale dyskomfort pozostaje. Dobre zajęcia to takie, podczas których studenci skupiają się na celach, którym służy (najchętniej dydaktycznych), a nie na jego nowatorskiej, czy też wyjątkowo kreatywnej formie.
Jeśli używamy analogii z przebudową domu, to spójrzmy na przedmiot/zajęcia jak na dom. Czym dysponujemy? Co chcemy zmienić? Czy i jak możemy tego dokonać? Co chcemy uzyskać? Może się okazać, że podobnie jak w przypadku domu, osiągnięcie zamierzonego celu będzie prostsze i tańsze, a nade wszystko wynik będzie najlepszy, jeśli zbudujemy dom od podstaw. Możemy jednak wykorzystać dostępne założenia (np. listę zagadnień/tematów) lub poszczególne elementy, jeśli nam się podobają. Podobają nam się dokładnie takie drzwi? To je wymontujmy i przenieśmy do nowego domu. Uważamy, że „Bitwa pod Grunwaldem” Matejki jest najlepszym przykładem malarstwa batalistycznego ever? To wykorzystajmy ją w czasie zajęć internetowych. Tylko może niekoniecznie jako ilustrację w tekście czy prezentacji. Skoro uczyć będziemy w Internecie, to możemy czerpać z bogatych zasobów tam umieszczonych praktycznie bez przeszkód technologicznych i większego kłopotu. Skorzystajmy więc z „Bitwy pod Grunwaldem” w wersji 3D opracowanej przez zespół grafików z firmy Platige Image z okazji 600-lecia bitwy, albo z cyfrowej reprodukcji w wysokiej rozdzielczości umieszczonej w kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie przez Google Arts and Culture. Studenci korzystają z różnych zasobów umieszczonych w Internecie praktycznie bez przerwy, więc jeśli od celu może dzielić ich jedno kliknięcie, i możemy z tego skorzystać, to bezwzględnie trzeba. Parafrazując znane chińskie przysłowie: jeden obraz w wysokiej rozdzielczości (a więc z możliwością dostrzeżenia najmniejszych szczegółów) jest wart więcej niż prezentacja z tysiącem slajdów i rozpikselowanymi obrazkami.
Przenosząc zajęcia do Internetu przesiadamy się na zupełnie nowe medium, nowy środek komunikacji. W Internecie nie mamy kontroli nad tym, co robi student. W sali jesteśmy w stanie wypełnić jedną prezentacją 45 minut. Ta sama prezentacja umieszczona na zajęciach internetowych najprawdopodobniej zostanie przeklikana w ciągu 45 sekund, a jej treść przeleci przed oczami studenta, jak skrót wiadomości w telewizorze, i nie wywoła głębszych refleksji. I to nie dlatego, że ci dzisiejsi studenci są tacy okropni i nie szanują wysiłku wykładowcy, to medium zmusza ich do szybkiego klikania. Jeśli klikną na coś, co ich nie zaangażuje od razu, pójdą klikać gdzie indziej – na inne zasoby na tych samych zajęciach, na Facebooka, do poczty, gdziekolwiek.
Dlaczego więc skuteczne przeniesienie zajęć do Internetu nie jest takie proste, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, i przypomina raczej artystyczny przekład niż czysto techniczne udostępnienie materiałów?
Domyślam się, że Państwa materiały dydaktyczne to znacznie więcej niż tylko sylabus i prezentacja na każde spotkanie i mogą stanowić inspirację do opracowania internetowej wersji zajęć. W przyszłości zajmiemy się bardziej szczegółowo tą kwestią. Obiecuję! Gdyby jednak nie chcieli Państwo czekać, można do nas oczywiście napisać pod adresem: come@uw.edu.pl
Autor: Magda Eljaszuk